Właśnie… Zamiast dążyć w stronę doskonałości – marniejemy. Wmawiamy sobie że ta całą otoczka jaką utworzyliśmy, dziwne dziedziny społeczne wykształcone, po to aby wyjaśnić i wytłumaczyć nasze wady i słabości jak np; polityka, są nam naprawdę do czegoś potrzebne.
Poza powodem do wyjaśnienia naszych niewłaściwie ukierunkowanych zachowań.
Przeciw bliźniemu.
Zamiast koncentrować się jak naprawić nasze wzajemne relacje międzyludzkie na poziomie indywidualnym i masowym (pomiędzy społecznościami, narodowościami, grupami religijnymi, wyznaniowymi, zawodowymi nawet) wyjaśniamy, że wszystkie złe rzeczy jakie się toczą między nami, takie jak wojna, kłótnie, przepychanki (na poziomie mikro i makro) biorą się z potrzeby udowodnienia naszych racji.
Racji bazujących na podstawie samostanowienia jednostki i udowodnienia innej jednostce ich, jakimi by one nie były, czy też udowodnienia racji i nie zawsze koniecznych potrzeb jednej grupy – wobec innej grupy.
I tak się ciągnie to nasze przekleństwo grzechu.
Nie stajemy się braćmi w miłości – chociaż każdy przyjmuje tezę, że powinniśmy się raczej kochać niż nienawidzić.
Jak to w końcu jest?
Dlaczego nie potrafimy? Dlaczego jakakolwiek szansa na wspólną płaszczyznę porozumienia w obu skalach kończy się porażką?
Wolna wola powoduje że potrzeba prymatu nad innymi (oczywiście w dobrej woli – w końcu: „JA wiem lepiej”) daje nam argument w dłoń i prawo oralne jakie sobie tworzymy, do tego aby tak postępować.
Aby przekonywać innych o swoim zdaniu, swojej racji.
W imię „naszej prawdy”, która powstała w oparciu o szereg skojarzeń, przemyśleń, połączenia faktów jakie uznajemy za prawdziwe w wyniku innego szeregu uzależnień: kultury w jakiej jesteśmy wychowani, historii jaką się nam przekazuje, udowodnionych teorii i tez w jakie chcemy wierzyć.
I staje się prawda. Dla nas.
Jaką by nie była.
Subiektywny odbiór świata, nasze sympatie i antypatie kształtują otaczającą nas rzeczywistość.
Nie chciałbym tutaj analizować racji tej czy innej grupy, narodu, strony, jednostki, społeczności.
Chciałbym w tym krótkim wpisie uświadomić wam co innego.
Uniwersalia do których należy dotrzeć. Pryncypia.
Moralność i etyka.
Nie ta wydumana, umotywowana.
Naturalna, powiedziałbym: instynktowna, intuicyjna, brana na przeczucie, nasz wewnętrzny szósty zmysł…
Co powinniśmy wybrać?
Konflikt? Mimo tego, że zgadzamy się że jest zły w samym sobie, w swoim założeniu; a dobrym jest jego brak. Co więcej poszanowanie drugiej osoby, narodu, grupy społecznej. Umiłowanie jej mimo wszystko.
I ponad wszystko.
Kiedy czujemy się wewnętrznie spełnieni? Kiedy czujemy tą ulotną podświadomą zgodność, gdy czynimy dobrze ( w oparciu o uniwersalne prawa) – czujemy też się dobrze, przyjemnie dzięki temu. To nagroda naszego umysłu dla nas – za pójście w dobrą stronę…
A jednak tak rzadko stajemy ponad naszymi emocjami, aby tak czynić.
Bo przecież; „oni byli źli”, „nie chcą przyjąć prawdy”, „nie chcą się zmienić”…itp, itd…
I dlatego tkwimy w matni, z której nie ma dróg wyjścia.
Czy będziemy mogli kiedykolwiek zerwać z oceną innych, w taki sposób, aby ocenić jednak nie oceniając? Spojrzeć nie patrząc? Wznieść się ponad to, co blokuje nasze naturalne dobro?
Postarajmy się, każdy z osobna i wszyscy razem: zacząć kochać drugiego, dostrzec w nim swoje odbicie w tym dobrym ujęciu, przejść ponad jego wadami płynnie do jego zalet. Zbudować dzięki temu tą unikalną więź. Przyjaźń może nawet miłość.
Miłość jak do każdej istoty żywej jakiej się to uczucie należy. Szacunek. Nawet dla tych, którym mogłoby się wydawać że poprzez ich zachowania ta wartość powinna być odebrana.
Cóż my wiemy? O ich losie, życiu, przeżyciach, doświadczeniach które ukształtowały ich tak, a nie inaczej. Nie znaczy to ze mamy stać się pobłażliwi dla złych czynów. Mamy mimo ich istnienia spróbować dostrzec coś więcej. Kogoś.
Jakże to trudne.
Szczególnie poprzez pryzmat złych uczynków.
Jakże trudnym jest wyciągnąć rękę do nieprzyjaciela – pamiętając kim jest, a jednak dostrzegając w nim też i przyjaciela.
Tylko Miłość, prawdziwa i głęboka wynikająca z kontemplacji i zrozumienia pojęcia niezwykłości tego czynu: poświęcenia się „wyższej formy” dla „niższej” może to spowodować.
Wiecie o czym piszę, poszukajcie tego we własnych umysłach…jak potraficie.
Spróbujcie w każdym razie.